Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Danielo z miasteczka Szczecin, Nowogard. Jeżdżę z prędkością średnią 29.32 km/h a nawet i szybciej.
Więcej o mnie.



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Danielo.bikestats.pl
stat4u
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy

Dystans całkowity:414.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:14:34
Średnia prędkość:28.43 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:192 (94 %)
Maks. tętno średnie:159 (77 %)
Suma kalorii:6805 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:138.07 km i 4h 51m
Więcej statystyk
  • DST 9.20km
  • Czas 00:55
  • VAVG 5:58km/h
  • HRmax 184 ( 90%)
  • HRavg 159 ( 77%)
  • Aktywność Bieganie

#Run15

Czwartek, 28 stycznia 2016 · dodano: 30.01.2016 | Komentarze 0

Po wtorku byłem jeszcze obolały, ciężko się biegało, pomimo, iż puls dość nisko. Dodatkowo trochę ćwiczeń.
W planach myślę że może zrobię jeszcze z pięć treningów biegowych i w lutym przyjdzie już pora na bike w tygodniu i jakieś krótkie wypady.
Kategoria Treningi, Wyprawy


  • DST 104.00km
  • Czas 03:39
  • VAVG 28.49km/h
  • HRmax 191 ( 93%)
  • HRavg 153 ( 75%)
  • Sprzęt EcoFelcik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka - nadajnik Casekow

Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 03.07.2015 | Komentarze 2

Miał być znowu jakiś ścig z mastersami, ale nie zdążyłem, choć może to i dobrze.
Za radami Bartka, który twierdzi, iż moja ostatnia słabość wynika z za mocnych treningów, postanowiłem zrobić sobie wycieczkę. Padło na tajemniczą drogę, którą jechałem jakiś czas temu z grupą Głębokie, ale oczywiście oprócz zaciągów pod górki nie wiele pamiętałem ;)
Po drodze jadąc z Pomelen na Nadrensee i dalej na autostradę, zawsze zastanawiała mnie asfaltowa aleja, ze znakiem "ślepa ulica" - okazało się iż, to tajna baza niemieckich zolli czy polizei. Wystarczyło czasu na zrobienie fotki, po czym pojawił się groźny osobnik w służbowym aucie i pogroził palcem, za zabawy na moście. Trzeba było wracać i jechać w kierunku Tantow.

Na znanej mi drodze już za Tantow pamiętam, iż z mastersami skręcaliśmy gdzieś w prawo - dziś udało się odnaleźć bez problemu gładziutką drogę do Petershagen (gdzie mają nawet mini stację kolejową), dziwne że kiedyś sam tu nie trafiłem.

Dalej na Lockow, mała hopka w wiosce i leciutko do góry, by za chwilę nacieszyć oko super widokiem na okoliczne doliny
(wiem, zdjęcie tego nie oddaje ;)

Pobliski nadajnik imponuje konstrukcją i wysokością - wybudowany w 1994r. ma 172m, chciałoby się zobaczyć widoczki z góry.

Zastanawiało mnie tylko ile czasu zajmuje wejście do końca, gdyż schodów mnóstwo, a nie zauważyłem windy :)

Nie chciało się wracać, ale czas naglił, reszta drogi po znanych wcześniej terenach przez Casekow, Penkun, Grambow i Polska.
Świetny wypad, w turystycznym tempie i nawet mi się podobało takie zwiedzanie, może to jest sposób na monotonię ;)
Z pewnością jeszcze nie raz tam wrócę, bo tereny do jazdy świetne, a widoczki przyjemne.

Ps. dane liczbowe ze Stravy z telefonu (który mi zresztą zawsze zaniża), bo licznik wykasowałem.
Szczegóły trasy oczywiście na Stravie.
Kategoria Wyprawy


  • DST 301.00km
  • Czas 10:00
  • VAVG 30.10km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 192 ( 94%)
  • HRavg 148 ( 72%)
  • Kalorie 6805kcal
  • Sprzęt EcoFelcik
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zalew Szczeciński wokół czyli 300km na krótko w 10°C

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 9

Pierwsza większa wyrypa w tym roku w towarzystwie GrześkaArka. Zalew objeżdżałem już kiedyś parę razy na maratonach (raz nawet 2x pod rząd) więc trasa znana, chociaż tym razem trochę zmodyfikowana. Chłopacy właściwej postury, na tyłach był spokój i można było odpocząć po małych zaciągach ;) Jedyne czego nie przewidziałem to cieplejszego ubrania, wg prognoz 16 stopni, w realu było od 10 do max 13 gdzieniegdzie. Oczywiście w takich sytuacjach ratuje tylko mocniejsza jazda, więc sory chłopacy za wybijanie z rytmu ;)
Po pierwszej setce poczułem większy przypływ mocy i zaczęły się "skokeny" z Grześkiem. Niestety jeden z nich zakończony był dla mnie przelotem przez rower, wywrotką w chaszczach i pokrzywach (pół nocy przez nie nie spałem). Nie przewidziałem, że za hopą będzie ostry zakręt i zjazd ;) Potem przez pewien okres spokojniej, ale oczywiście do czasu - na góreczkach za Międzyzdrojami dałem upust mocy zdobywając dzielnie "premie górskie" z Jamesem. Za Międzywodziem silny boczny wiatr stopował zapędy, przydał się tempomat Grześka, który doprowadził nas do Wolina. Reszta trasy spokojnie po zmianach, wszyscy odliczali już chyba w myślach końcowe kilometry.
Ogólnie dobra wyrypa z bazą przed latem, z formy jestem bardzo zadowolony, nawet kręgosłup dał rady, odzywała się tylko trochę dawna kontuzja kolana, być może z zimna.
Oczywiście podziękowania dla "orga" Grześka i Arka za wspólną walkę, momentami dla mnie mogłoby być mocniej, ale rozumiem że każdy jechał ze swoim celem i osiągnięcie go było najważniejsze. Tak też i było, wszyscy razem (co ważne) zakończyliśmy jazdę, za co ogromne dzięki i do następnego :) 

Ps. Efektywny czas przejazdu trasy zaniżony przez "krzątanie" po miasteczkach (tak +2-3km do średniej).
Ps2. Grzesiu dzięki serdeczne za zdjęcia, Arku Tobie za food support :)




Kategoria Wyprawy


Szczecin - Karpacz w 2 dni

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 7

Szczegółowa relacja opisana przez Adama

Poniżej w 5 minutach to co przeżyliśmy przez te niesamowite 3 dni!
FILMIK (HD)-slideshow

oraz kilka wybranych zdjęć:



























...i cała GALERIA ©Danielo
Kategoria Wyprawy


  • Aktywność Jazda na rowerze

Szlakiem Odra-Nysa i dalej

Piątek, 12 sierpnia 2011 · dodano: 27.08.2011 | Komentarze 7

Podróż międzynarodowym szlakiem Odra - Nysa (Oder - Neisse Radweg) planowaliśmy już w roku ubiegłym, jednak na przeszkodzie stanęły wówczas powodzie, w tym roku pomimo nie idealnych prognoz, zdecydowaliśmy się na wyjazd. Szlak ten łączy czeską część Gór Izerskich (źródła Nysy Łużyckiej) z niemiecką częścią bałtyckiej wyspy Uznam blisko Świnoujścia. Pomimo, iż nie przebiega on po polskiej stronie granicy, jego większość odcinków (asfaltowych) poprowadzonych jest w jej bezpośrednim sąsiedztwie wzdłuż Nysy i Odry, na wale przeciwpowodziowym. Przygodę naszą rozpoczęliśmy trochę poniżej ujścia Odry, odpuszczając objeżdżone już wcześniej tereny przy Zalewie Szczecińskim, gdzie rozpoczyna się wyznaczona trasa rowerowa. Z uwagi na obowiązki służbowe, musiało wystarczyć nam 6 dni, plan wykonaliśmy w całości, pokonując na rowerach ponad 800 km - najpierw szlakiem Oder-Neisse, później objeżdżając polskie i czeskie góry .

Dzień 1
Start zaplanowaliśmy w południe, rano jeszcze praca, więc dystans na ten dzień nie był za duży, do campingu koło Parsteiner See mieliśmy ok. 90km. Po przyjeździe na miejsce mieliśmy jeszcze w planach objechać bez bagaży okolice m.in. podnośnię statków w Niederfinow i klasztor w Chorin. Jednak plany swoje a życie jak zawsze swoje..
Wyjeżdżając, jeszcze na rogatkach Szczecina Tomek łapie pierwszą gumę (i jak się okazało jedyną i ostatnią w całej podróży, ja w ogóle bez:) Niebo lekko pochmurne, przejeżdżając granicę za Kołbaskowem czasami pokropi nawet mały deszczyk. Na szlak rowerowy Odra - Nysa wjeżdżamy w Mescherin, przy samej Odrze ścieżka rowerowa bez samochodów, hałasu, dużej cywilizacji... i tak przez następne 400km :)

Krajobraz na początku trasy

Tuż za Schwedt, nr 27, Daniel, Szczecin :)

Mijamy Gartz, potem Schwedt, za miastem robi się nawet ładniej i bardziej malowniczo, ścieżka lekko zatłoczona przez turystów z miasta. Po jakimś czasie spotykamy jakiś objazd - musimy odjechać od Odry na kilka kilometrów, kontynuując trasę przez obszary zamieszkane i szosy by w końcu znów powrócić w okolice Odry. Kto wie, czy gdyby nie ten objazd, dzisiejszy dzień nie zakończył by się w bardziej cywilizowanych warunkach;) Zjeżdżając drogą z wielkich płyt widzimy w oddali granatowo-czarne chmurzyska, a w chwilę później słychać i grzmoty. Przyspieszyć nie ma jak, za duże wertepy na nasze obładowane bolidy, strona zachodnia zdecydowanie pogodniejsza, więc liczymy że przejdzie bokiem. Nie przeszło! Przy samej rzece mały zagajnik, za nim polana, to będzie chyba dobre miejsce na nocleg. Rozbijanie namiotu w strugach deszczu średnio nam wyszło, zamokło trochę rzeczy, trzeba było wcześniej przećwiczyć to ze stoperem w ręku ;) Zasypiamy z niedosytem z dzisiejszego dnia - miał być camping, prysznic (no był darmowy;), wieczorna wycieczka i lipa... Przejechane lekko ponad 70km. A jak jutro od rana będzie padać to co dalej...?


Dzień 2
Pobudka wcześnie rano, na razie nie pada, więc szybko zbieramy się i powoli w dalszą podróż. Gdyby nie to, że trzeba trzymać kierownicę można by się zdrzemnąć, trasa lekko nudnawa, niebo pochmurne, wszędzie płasko jak na patelni. Szlak prowadzi przy samej Odrze, po lewej widzimy mniejsze lub większe rozlewiska, po prawej łąki i lasy.

Dalej płasko, gdzie te góry?

Tu już ładniejsze widoczki, na dole Odra, w oddali Polska

W ciągu dnia robi się ładniej, trasa urozmaica się, mijamy mostki, śluzy, hoteliki, a
nawet sklepik z lodami w szczerym polu dla turystów na rowerach! Planowany nocleg przypada w miejscowości Gubin, wychodzi ok. 160km więc jest trochę kręcenia. We Frankfurcie przejeżdżamy na stronę Polską do Słubic, by zjeść dobry polski obiad, no i zamawiamy full wypas wielką.. pizzę:) Kelnerki bardzo miłe, jedną nawet wykorzystałem (za jej zgodą) do fotopstryka. Gdybyśmy nie mieli tak wyliczonego czasu na przejazd, z wielką ochotą zwiedziłbym te sąsiadujące ze sobą przygraniczne miejscowości. Niestety na szybkim przejeździe i paru fotkach się skończyło. Wracamy na niemiecką stronę i szukamy drogi w kierunku Gubina. Tu musieliśmy zgubić gdzieś szlak, bo jedziemy szosą, pokonując nawet małe hopki. Gdy się zorientowaliśmy, zniknęła nam nasza dwudniowa przyjaciółka Odra, która odbiła w kierunku Krosna, ale jest jej córka, Nysa. Po przywitaniu wszystkie drogi prowadzą do Gubina, odnajdujemy hotel, zakupy w Tesco i spać. Jutro trochę dłuższy odcinek i przywitanie z górami! Nawet na Night club po drodze już nie było ochoty ;)

Dzień 3
Trasa Gubin - Zittau 170 km z pięknym słońcem i upałem. Dzień obfitował już w więcej atrakcji, a wśród nich najwięcej... śluz wodnych:) Trzymaliśmy się dokładnie szlaku, nagłych przewyższeń nie było, no ale ciągle łagodnie pod górkę (no raz tylko 17%).

Tu już płynie z nami Nysa

Mały hopek na płaskim terenie to pryszcz dla Tomka

Poziom rzeki niwelowany był co kilkanaście kilometrów przez malownicze śluzy, wszędzie jakieś knajpki, zajazdy, restauracje. Napotkaliśmy nawet samoobsługowy automat z dętkami rowerowymi, dla nas coś egzotycznego bo wiadomo co by nasi ziomale z takim zrobili...

Malownicze śluzy na Nysie łączą dwa kraje

Automat dętkowy

Miejscowość Bad Muskau / Łęknica to piękny park, niestety nie na tę wyprawę, ale kiedyś odwiedzić trzeba. Przed Görlitz / Zgorzelec widać w oddali już pierwsze większe wzniesienia - ten widok zawsze jest przyjemny, my z nizin dojechaliśmy w końcu do gór! Miasto Görlitz zaskoczyło mnie wyglądem, wiele zabytków, kościoły i starówka na wzniesieniu, poniżej Nysa a po drugiej stronie polski Zgorzelec (o wiele mniej okazały). Wiem że kiedyś też tu wrócę.

W niemieckim Görlitz, w oddali Zgorzelec

Góry już blisko, ekspresowo do Zittau

Do campingu w Zittau pozostało już niewiele, czasu jednak mało więc decydujemy się na trasę o kilka kilometrów krótszą główną szosą. Pierwsze przewyższenia pokazują jak waga roweru ma wpływ na jazdę - wciąganie całego ekwipunku to żółwia robota. Ale i tak najlepsze przed nami :) Przed samym Zittau już mrok, a w oddali znów ktoś błyska wielkim fleszem po niebie. Ratuje nas nawigacja, która wskazuje najkrótszą trasę. Pędząc przez nie zatłoczone późnym wieczorem miasto, skracając ronda pod prąd i łamiąc wszystkie zakazy docieramy do noclegu. Szybkie rozbicie namiotu i.... znów burza i ulewa, ale teraz zdążyliśmy. Jutro będzie... gorzej!

Dzień 4
W planie odcinek z Zittau do Karpacza długości 115km. Niby niewiele, będzie można odpocząć, tak sądziliśmy. Znawcy tamtych okolic wiedzą - nic bardziej błędnego. Do tego pogoda, ale po kolei. Rano opuszczamy camping i udajemy się w kierunku czeskiej granicy. Zakupy w Peny, za miastem długie wzniesienia, jedziemy w kierunku Liberca. Z uwagi na dość duży ruch na głównej trasie (a szlak znów gdzieś zgubiliśmy) wybieramy drogi na północ od tego dużego miasta. Według map szlak Odra-Nysa kończy się w Nowej Wsi nad Nysą, tam też docieramy, ale nie znajdujemy żadnych tablic, wstęg czy famfar dla kończących najdłuższą ścieżkę rowerową wschodnich Niemiec, może za słabo szukaliśmy.

Witajcie góry!

Ostre podjazdy w okolicach Nowej Wsi

Chwilę później następuje długa przerwa w wycieczkowym podziwianiu krajobrazu i robieniu zdjęć. Z małego deszczyku przychodzą ulewy, które towarzyszą nam przez całą resztę dnia. Staraliśmy zatrzymywać się jak najmniej, aby nie tracić ciepła, ciuchy już dawno przemokły, a trasa jest jedną z bardziej wymagających w całej podróży - górskie przełęcze zdają się nie mieć końca. Przez te omijanie głównych tras wybraliśmy chyba największe przewyższenia w tych okolicach, fajnie no ale zabierzcie ten bagaż od nas! Pokonując kolejne kryzysy i zaciskając zęby, w końcu widzimy tablice z kierunkiem na Harrachov, a niedługo i Szklarską, potem już tylko zjazd w kierunku Karpacza, znów parę hopek i przyjazd do hotelu. Pozostało tylko suszenie wszystkiego, przydałoby się z kilka własnych suszarek ;) W tym dniu musiałem Tomka bardzo motywować, chłopak dał radę i powinien być z siebie dumny, zważywszy, iż to jego chrzest z górami!

Przed Karpaczem, po całym dniu w deszczu

Dzień 5
W końcu można było zostawić bagaż i pokręcić bez obciążenia, w Karpaczu mamy meldunek do jutra. Uderzyliśmy przez Kowary, przełęcz Okraj na czeską stronę Karkonoszy. Najpierw wspinaczka, potem po przejechaniu granicy zjazd chyba najpiękniejszą trasą w tamtych okolicach.

W końcu bez bagaży, za Kowarami

Trasa na Okraj, Tomek i kolaże spotkani później za Pecem

W Pec kupujemy mapę czeskich cyklotras po górach, jest ich mnóstwo w odróżnieniu od polskich szlaków rowerowych. Wybieramy trasę w kierunku Śnieżki ze zjazdem przez Strażne, dalej wspinaczka do Szpindlerowy Młyn i Spindlerova Bouda. Trasa miodzio! No może na początku po opuszczeniu Pec nachylenie lekko nie na rowery - spotkani kolarze musieli sprowadzać swoje szosówki, bo nawet nie szło zjeżdżać, ale później widoki i zjazdy jakich nie uświadczysz nigdzie w pobliżu.

Za Pecem ostro w górę...

ale czasami za ostro, nawet dla Tomka ;)

Malowniczy krajobraz czeskich wiosek

W pewnym momencie gdy mój licznik pokazał na krętej wąziutkiej dróżce, biegnącej ostro w dół ponad 70 km/h stwierdziłem iż przesadzam i lepiej nie myśleć co by było gdyby... Wiem, że można szybciej, ale wszystko zależy od trasy - tej nie znałem, ostre zakręty co chwila, wokół kamienie, odcinki z szutrem no i turyści mogący nagle wyrosnąć z za krzaka. Opuszczając Szpindlerowy Młyn mylimy trasę na górę i po pokonaniu dobrych kilkunastu kilometrów niezłej wspinaczki znajdujemy się w miejscu gdzie ścieżka rowerowa się kończy. Dalej żółty szlak pieszy, pozostaje wziąć rowery na plecy i hola po kamieniach :)

Spindleruv Mlyn - zapora na Łabie

Mój pierwszy Legia MTB Maraton ;-)

Po kilku km w oddali widać drogę i serpentyny prowadzące na przełęcz Karkonoską. Po wjechaniu pozostaje "lajcikowy" zjazd do Borowic, ponad 10 km szlakiem, który należy do najtrudniejszych w Polsce odcinków asfaltowych - nachylenie miejscami wynosi 29%, do tego zniszczona i wyboista nawierzchnia robi swoje. Deszcz, który zaczął wcześniej padać urozmaicił nam jeszcze downhill, aż cud iż obyło się bez wywrotek. Jeszcze tylko kilka km podjazdu do Karpacza i znów zjazd przez miasto, gdzie Tomek na mokrych zawijasach zalicza szlifa, na szczęście nie groźnego. Tradycyjnie na końcu dojeżdżamy zmoczeni, tak z zasady.

Już lepiej - szutrem na przełęcz

Piękny widok z ponad szczytów

Dzień 6
Ostatni dzień naszej wyprawy, wieczorem mamy pociąg do Szczecina, więc czas jest bardziej ograniczony. Ból kolan, który daje nam już porządnie o sobie znać, stawia pod znakiem zapytania dzisiejszą jazdę Tomka. W planie mamy trasę odwrotną do wczorajszej, do odcinka w Szpindlerowym Młynie, potem zależnie od czasu jakiś inny wariant. Po wjeździe do Karpacza Górnego kolega decyduje się na dalszą jazdę, jedziemy więc na Borowice i wspinaczka na przełęcz Karkonoską.

Tyci (p)odjazd od polskiej strony na Karkonoską

Tomek atakuje z pozycji stojącej..

Na górze odbijamy na Petrovą Boudę, kamienistym szlakiem w dół do Młyna i dalej, aż do Vrlchabi. Po przyjemnych wielokilometrowych zjazdach, trochę płaskiego jadąc w kierunku Trutnowa, ale po chwili znów wspinaczka na Cerny Dol, Cerna Hora, zjazd i dalej wiele kilometrów podjazdu na znajomą już przełęcz Okraj. Ten odcinek najbardziej nas wymęczył, kolana bolały przy każdym zgięciu, sił o wiele mniej niż na początku, słowem brak przerwy i porządnej regeneracji po kilku dniach kręcenia widać było u każdego z nas. Chętnie zamieniłbym wtedy rower na szosowy, młynkowanie na ciężkim góralu coraz bardziej mnie denerwowało i męczyło - musiałem odskoczyć na twardym przełożeniu na granicę na Okraju, Tomek z bólem nóg też jakoś dotarł. Zjazd do Kowar jak zwykle przyjemny, rozjazd do Karpacza, pakowanie bagaży i prędko do Jeleniej na dworzec. Z uwagi na kontuzję kolega pojechał szybciej, ja zostałem jeszcze chwilę w Karpaczu by zakupić pamiątki. Jakież było moje zdziwienie gdy po przyjeździe na dworzec nie zastałem Tomka - okazało się, iż nawigacja i wskazówki przechodniów doprowadziły go owszem na dworzec, ale... oddalony o kilka km tj. Jelenia Cieplice! Miał więc dodatkowy trening :)

Przełęcz Karkonoska, w oddali czeski hotel Špindlerova bouda i schronisko Odrodzenie

Karkonosze za nami, zawsze smutno wyjeżdżać...

Po wpakowaniu do pociągu jeszcze ciekawa historia. Okazało się, iż w naszym przedziale spotkaliśmy rowerowego podróżnika Piotra, przy którym nasz wypadzik to "niedzielna przejażdżka". Zwykle jego podróże trwają po kilka miesięcy, a objechał już m.in. Amerykę Południową, Hiszpanię, Portugalię, Grecję, Turcję i inne kraje Europy (www.bikenomada.pl). Opowieści Piotra można by słychać godzinami, przy okazji zdobywając cenne wskazówki na wyprawy wielodniowe, bo kto wie, może i kiedyś u nas przyjdzie odwaga na taki survival! Ja osobiście bardzo zazdroszczę i uważam takie podróżowanie za jeden z lepszych sposobów na poznawanie świata.

Nasza mała podróż również dostarczyła niezapomnianych emocji, czas ten tak bardzo różnił się przecież od zwykłej codzienności. Chciałoby się więcej, jednak nie zawsze obowiązki na to pozwalają, chociaż tak naprawdę same chęci to już bardzo wiele. Dzięki Tomek za wspólne kręcenie, mam nadzieję, że kiedyś i nam przyjdzie opowiadać o rowerowej wyprawie przez Pustynię Atakama :)
Kategoria Wyprawy


  • Aktywność Jazda na rowerze

RUGIA 2010

Środa, 9 czerwca 2010 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 1

Kategoria Wyprawy